Pora roku: Lato
Temperatura: 27 C℃
Nowi mieszkańcy: Salvatore
Stan Betelgezy: Nie wybuchła.

Widzisz przed sobą leśną ścieżkę, wyścieloną ściółką. Przez nią przebijają się fantazyjne kwiaty, o rożnych barwach i towarzyszą Ci w podróży.
Przed sobą masz obszerną polanę nad którą góruje leciwa Sosna. To Twoja decyzja, Ty decydujesz czy tu zostaniesz, czy pójdziesz dalej...

NOWINKI

Gratulacje Scyciu! Twoje miejsce zostało dodane do oficjalne mapy HOFS.

Stado Herd of Forest Spirits. Przed sobą masz obszerną polanę nad którą góruje leciwa Sosna. To Twoja decyzja, Ty decydujesz czy tu zostaniesz, czy pójdziesz dalej... Wstąp do świata fantasy. Blog RPG Play By Comment PBC

O dwóch takich co ukradły księżyc, cz. 1

Ladies and Gentlemen! Duet największych wariatów w okolicy znów atakuje. Wraz ze Scycią prezentujemy....




Kwietniowa noc. Księżyc pierwszy raz tej wiosny pokazał się w całości. Pełnia. Polanka pomimo późnej pory była bardzo dobrze oświetlona, Stefan rzucał delikatny cień na kilka sporej wielkości głazów, dookoła radośnie świergotały jakieś nocne ptaki i ogólnie jakoś tak… jasno było, a Scytthe właśnie szlag zaczął trafiać.
Miała wrażenie, że zwariuje. Nie od dziś bowiem wiadomo, że księżyc w pełni działa nie tylko na syrenki z wyspy Mako, ale także i na wilki.
Ruda próbowała już wszystkich sposobów. Zaszyła się w ciemnej jaskini, ale niestety przez głośne świergoty skrzydlatych stworzeń nie udało jej się zasnąć. Zasłoniła sobie też oczy i uszy łapami, ale to także niewiele dało. Pomyślała nawet o tym, żeby wsadzić łeb pod wodę, ale woda okazała się zbyt zimna i zamoczyła jedynie swój i tak mokry już nos. Posunęła się nawet do negocjacji z księżycem, ale to też szlag trafił i nawet jej dyplomatyczne umiejętności zdały się na nic.
Jęknęła niezadowolona i swoimi błękitnymi ślepiami powędrowała w stronę jasnej tarczy, która zdawała się z niej ironicznie śmiać. Kosa wykrzywiła swój pysk w niezadowolonym grymasie i powstrzymując w sobie chęć zawycia z całych sił, strzygła uchem w stronę krzaka, który nagle się poruszył. To było ostatnio częste w tych terenach, więc wcale się tym nie przejęła. Miała większe problemy…
- Cholerne szopy. – mruknęła sama do siebie i zaczęła iść w stronę Stefana, aby mu się wyżalić jak to na typową Scycię i na typowego Hofsowicza przystało.
Nim dotarła jednak do Sosny, nagle ją olśniło. Znała przecież idealną osobę, która mogła pomóc z jej księżycowym problemem. Siwa przyjaciółka zawsze znała wyjście z takich trudnych sytuacji i to właśnie do niej wilczyca postanowiła się zwrócić.
Czując na swoim grzbiecie presję głupiego i coraz jaśniejszego księżyca, Scy postanowiła nie tracić więcej czasu i czym prędzej pogalopowała przed siebie.
Znalezienie Candy nie było takie trudne, w końcu tereny HoFS nie były nieskończone, a dodatkowo obie znały się jak łyse konie. Mogłaby tam trafić z zamkniętymi oczami i tak właściwie trochę było, gdyż ruda z całych sił starała się na głupi księżyc i jego odbicia nie patrzeć.
Scycia niczym burza wyskoczyła zza krzaków i mocno dysząc zaczęła wypluwać z siebie bliżej nieokreślone słowa w stronę Siwej, która jak na zamówienie stała sobie gdzieś tam po drodze.
- Puszkin… Księżyc… Nabija się… Ze mnie… Pomóż mi… Musimy go ukarać! Nie mogę już wytrzymaaać. – jęknęła i kiedy skończyła zdanie padła na pysk i zamknęła oczy, bo akurat blask zaczął świecić jej w ślepia. – Zaraaz się popłaczęęęę! – dalej lamentowała na całego, wcale nie widząc miny Puszkina, która musiała być wprost bezcenna.
Zakończyła całe przedstawienie znów z łapami na oczach i dodatkowymi drgawkami całego ciała. Było poważnie niepoważnie.
Wiosna miała ze sobą wiele zmian dla krainy zamieszkanej przez Hofsowiczów, większość z nich każdy z nas mógłby prawdopodobnie od razu nazwać. Budząca się do życia przyroda, spowite kwiatami łąki, ciepły wiatr i chłodny, orzeźwiający deszczyk... Zmiany te wpływały na wszystkie stworzenia, sprawiając, że większość z nich czuła się wprost cudownie, jednak były też takie... Które po prostu nie mogły przetrawić ilości energii dostarczanej przez fotosyntezę wiosennego światła.
Jednym z tych stworzeń oczywiście była Candy. Od tygodnia galopowała po lesie, polance i górach niczym prawdziwy Pędziwiatr trajkotając przy tym o jej nowym odkryciu jakim było pszczele masło. (Bo przecie skoro jest pszczele Mleczko to oczywistym jest, że musi być też pszczele Masło, doh!)
Tak się jednak złożyło, że kiedy Scycia przybyła na spowitą w srebrnym blasku księżyca polankę szukać pomocy u nadpobudliwej przyjaciółki , ta była akurat po powrocie od spotkanego w górach guru. Świstak Stak-Lee wskazał Puszkinowi nową drogę - drogę spokoju i błogości i dlatego po spożyciu wskazanych przez niego ziół spędzała tą noc na medytacji. 
Z perspektywy Scyci, gdyby choć na chwilę zdecydowała się spojrzeć na siwa klacz spod łapek, musiałoby to wyglądać wprost cudownie... Candy utrzymywała się na ziemi jedynie na zadnich kopytach przednimi powoli przechodząc od pozycji wojownika do pozycji drzewa. Wysłuchawszy biadolenia Scyci wypuściła donośnie powietrze nosem i otworzyła liliowe ślepia. Z jakiegoś dziwnego powodu oczy klaczy zupełnie nie pasowały do jej spokojnego, błogiego wręcz obrazu... Popękane żyłki i drgające powieki zdradzały, że szalony geniusz tylko czeka aż ktoś znów puści go wolno. 
- Scytthe-San, nie możesz pozwolić spętać się światłu. Twój duch to transcendencja w czystej formie. Wszystko przez niego przenika i mknie dalej jako szczęść Wiecznej Alchemii. To Ty wybierasz co chcesz zatrzymać. - Wyjaśniła wyjątkowo rozsądnym tonem Candy opadając na cztery kopyta i krzyżując nogi w kwiecie lotosu.  -A teraz, drogie dziecko... Powiedz mi co to jest, czego ode mnie oczekujesz.- dodała po chwili naśladując akcent Staka-Lee.
Z chwilą, gdy usłyszała dźwięk wypuszczanego powietrza z nosa, ruda jednak odważyła się zerknąć spod łap na swoją przyjaciółkę. Widok był przerażający, bowiem Scy nigdy wcześniej nie widziała Siwej w tak dziwnej pozycji. Przełknęła więc głośno ślinę i z wielkim trudem dźwignęła się do pozycji siedzącej. Zadek jednak nadal jej się trząsł.
Przez dłuższą chwilę po słowach Puszkina, Kosa milczała i zapełniła niewygodną ciszę machnięciem puszystego ogona. Przy okazji starała nie patrzeć się w jej szaleńcze oczy, bo nie była pewna czy ma już omamy księżycowe, czy może Candy coś jednak w końcu opętało.
- C… co? Dlaczego mówisz tak skomplikowanie!? – jęknęła w końcu żałośnie, bo kompletnie nie ogarniała tego, co Puszkin właśnie do niej powiedziała. – Ten księżyc wszystkim miesza w głowach, Candy! Musisz się otrząsnąć! Nie możesz pozwolić żeby ciebie też opętał! – Scycia potrząsnęła swym rudym łbem i czym prędzej popchnęła siwą swoimi przednimi łapami. Musiała jakoś postawić ją na nogi, bo nie mogła znieść widoku tej dziwnej pozycji, w której jej przyjaciółka właśnie się znajdowała.
- Musimy obie zrobić coś z tym księżycem! Tylko w nas nadzieja… Nadzieja na uratowanie świata! Być może dla mnie jest już za późno, ale ciebie można jeszcze uratować. – rzuciła z całkiem poważną miną i raz jeszcze oparła całe swoje ciało o łopatkę klaczy. Niestety koń i wilk znacznie różnią się rozmiarami i Scy musiała użyć naprawdę dużo siły, której nie miała z powodu wcześniejszego szaleńczego poszukiwania Puszkina jak i radzenia sobie z upierdliwym księżycem.
- Przestań gadać o jakichś sanach i idziemy. Idziemy dokopać księżycowi raz na zawsze! Nigdy więcej nie będzie już w pełni… - zadecydowała i złapała w zęby ogon swojej przyjaciółki, jak gdyby nigdy nic idąc w stronę, z której przyszła. Oczywiście z zamkniętymi oczami.
- Ale msis nmą kerować o nic nie widęęę… - wymemłała jeszcze i rąbnęła łbem w pobliskie drzewo, aż zobaczyła gwiazdy. Wyprawa zapowiadała się cudownie.
 -Uuuum. Moc silna w nas jest. Nie odpowiednim jest spłycić ją.- Wyjaśniła Candy, nadzwyczajnie marszcząc pysk. Martwiło ja zachowanie Scyci, jednak chcąc samej zachować spokój ducha, wiedziała, że nie może dać się ponieść emocjom. Rycerz Je... Ktoś kto panuje nad emocjami posiada największą moc. Siwa zerknęła w dół na siłującą się z jej zadkiem Scycię i ponownie westchnęła ciężko. Wydychając powietrze stanęła na cztery nogi szybkim ruchem, który sprawił że przez jej kręgosłup przeszła fala trzasków i chrupnięć.
-Oooo, tak lepiej. Ten dysk przeskoczył mi tydzień temu. Dziękuję Scyciu-San.- Wyjaśniła radośnie Siwa i kiwnęła swym pełnym mądrości łbem do wadery. -No, ale dobrze... Przeanalizujmy Twój problem.
Klacz potakiwała w zamyśleniu słysząc jaki plan miała Scycia. Naturalnie dla niej nie było nic niezwykłego w porwaniu księżyca czy stłuczeniu go na kwaśne jabłko. Jej móżdżek nie ogarniał tak skomplikowanych rzeczy jak planety i galaktyki, to raz. A dwa - HoFS było przecież miejscem plagi zmieniających swe ofiary trufli i wilka, który tak naprawdę był herbatą... Co jak co, ale spuszczanie manta księżycowi było tutaj na porządku dziennym. No... Prawie.
- Dobrze. Skoro życzysz sobie pojmać księżyc i uprzejmie poprosić go, by nigdy już nie objadał się tak bardzo, to pomogę Ci. Ale pamiętaj, Scyciu! To może zaburzyć harmonię całego świata. - Wymamrotała swoim naćpanym tonem Candy, po czym przeniosła szaleńczy wzrok na przyjaciółkę.
-To kiedy idziemy??!!- Po chwili pożałowania pytania, bo ktoś bardzo mocno pociągnął ją za ogon. Z jej gardła wyrwało się ciche kwiknięcie, po czym kręcąc z niedowierzaniem głową klacz podniosła Scycie do pionu i wsadziła jej swój ogon do paszczy. -Nie tędy. Musimy najpierw zgarnąć pewien bardzo ważny artefakt...- Oznajmiła po czym ruszyła w kompletnie odwrotnym kierunku do tego, z którego przyszła Scycia.
- Hęę? Artefakt? Ale jaki? – mruknęła pod nosem, niezadowolona z tego, że ich podróż życia się wydłuży, oraz z tego, że po uderzeniu w pień drzewa, przed oczami latały jej setki gwiazd. Scycia potrząsnęła energicznie swoim rudym łbem i czym prędzej ruszyła za Przyjaciółką, aby nie stracić jej z oczu w tych księżycowych jasnościach.
Podkłusowała kawałek, cały czas przyglądając się siwej i przekręciła nawet lekko pysk, starając się odgadnąć co się Puszkinowi stało, bo z całą pewnością nie zachowywał się normalnie.
- Właściwie to jak złapiemy ten księżyc? Wiemy przecież, że się rusza… Pewnie skubany będzie chciał uciec. – fuknęła jeszcze po drodze, bo jej mózg zmęczył się już zastanawianiem się co się stało Puszkinowi i musiała jakoś zmienić tok myślenia. – Ale nie damy mu uciec, prawda? – zagadnęła jeszcze i żeby faktycznie się nie zgubić, raz jeszcze złapała kilka pojedynczych włosów z ogona Candy w swój pysk.
- Ej Puszkinie? – Scycia w końcu nie wytrzymała i pękła. Nie mogła iść tak dalej w totalnej niewiedzy. – A co ci się właściwie dzisiaj stało? Jakaś taka dziwna jesteś i masz szaleństwo w oczach, pomimo tego że idziesz całkiem spokojnie… - Zapytała nieśmiało, rzecz jasna mówiąc przez ogon Siwej, który nieco uniemożliwiał jej wyraźne porozumiewanie się. – Nie mów, że zeżarłaś jakiegoś zagubionego trufla…- dodała jeszcze z nieukrywanym przerażeniem i kątem oka zerknęła na księżyc, który wyłonił się właśnie zza jakiejś chmurki. Zmarszczyła wrogo brwi w jego stronę i pomyślała, że nawet jeśli trufle wróciły, to Kosa tego dnia wielkiej, jasnej tarczy nie daruje i i tak ją załatwi. Na amen.
Tymczasem droga zaczęła się Scyci dłużyć i im bardziej księżyc wychodził zza chmurki, tym bardziej Scycia czuła się przez niego opętana. Odbijał się w jej błękitnych ślepiach upiornie, a sama ruda coraz bardziej myślała tylko o wyciu i o tym, żeby być jak opętany wilk (wth co ja piszę xD).
- Daaaleko jeszcze? – zapytała takim zamulonym głosem i westchnęła sobie głęboko, przy okazji nieświadomie puszczając ogon siwej. Zamknęła na chwilę oczy, po raz kolejny idąc na oślep i w tym właśnie momencie ich podróż najprawdopodobniej dobiegła końca, gdyż obie zatrzymały się w…
 Puszkin uciszyła pytania Scyci lekkim fuknięciem. Kiedy tylko poczuła, że gwiazdki w głowie jej przyjaciółki już się trochę uspokoiły przyspieszyła kroku, aby na jak najkrótszy czas odwlekać ich główne zadanie. W tej chwili jednak ciężko było jej się na nim skupić w pełni, bo szaleństwo (słusznie zauważone przez Scycię) było już tuż tuż...
-Rusza się.- Powtórzyła trochę bezmyślnie za rudą waderą i z całej siły skoncentrowała się na tym jednym fakcie. Może właśnie to okaże się później sukcesem ich misji. Nim Puszkin zdążyła jednak jakimś mocniejszym węzłem powiązać ze sobą fakty padło kolejne pytanie Scyci. - Oczywiście, że nie damy mu uciec Scyciu! Przecież wiesz, że nie pozwolę by jakąkolwiek krzywda wyrządzona Tobie (tudzież w tym przypadku innym mieszkańcom Polanki) została nienaprawioną! Niech księżyc się szykuje, bo zaraz będzie miał przechlapane. Czując jak Scy łapie włosy z jej ogonka wzdrygnęła się przez całe ciało i aż musiała zatrzymać na pół kroku, żeby przypadkiem nie zgubić kompletnie świeżo odnalezionego pokoju ducha.
- Zaraz się zajmiemy tym szaleństwem. Sensei Świs Stak-Lee mawia, że szaleństwo jest tylko desperackim wołaniem o pomoc umysłu, który nie żyje w harmonii ze swoim ciałem. Trufle nie mają tu nic do rzeczy. Liczy się tylko medytacja i samoświadomość. - Zakończyła swój wywód dumnym skinieniem łba i po chwili pauzy zerknęła na marszczącą akurat brwi Scycię. -A może tam było "samoświstakość"? Gryzonie mówią bardzo niewyraźnie... 
Tymczasem znalazły się u wejścia do małej jaskini, którą Puszkin najwyraźniej uczyniła swoją świątynią Zen. U wejścia tliły się kadzidełka a w środku stał pomnik grubego, dorodnego żołędzia. 
- Podobno jak pogłaskasz go po brzuszku to będziesz miała szczęście. Tak, jesteśmy na miejscu i tak, tu możesz bezpiecznie otworzyć oczy i serce.- Candy zaciągnęła się pachnącym powietrzem i momentalnie jej spojrzenie stało się spokojniejsze. - Teraz tylko... O, mam. Tutaj jest ten zacny artefakt. - Wyjaśniła klacz wskazując na wygryziony z łupinki kokonata imbryk w środku którego parował jakiś napar. - Śmiało częstuj się. Koi nerwy i otwiera czakry.
Wysłuchała słów Puszkina w kompletnym milczeniu i tylko zerkała na nią dość niespokojnie kątem swojego błękitnego oka. Jaki świstak? Jaki Lee? O czym ona do jasnej ciasnej gadała?
- Zdecydowanie musisz mnie kiedyś zaprowadzić do tego świstaka… - mruknęła pod nosem i w myśli dodała sobie, że coś jej bardzo w tym wszystkim nie pasowało. Nie chciała jednak Puszkina bardziej prowokować i wkurzać, więc na chwilę obecną zostawiła ten temat. Miały ważniejsze sprawy do załatwienia. Księżyc uciekał im z każdą minutą i trzeba go było jak najprędzej złapać.
W końcu dotarły na miejsce. Scytthe puściła ogon Siwej i wbiegła za nią do jaskini, gdzie na całe szczęście nie docierały promienie księżyca w pełni. Tu była bezpieczna, chociaż w głowie i tak miała jeden wielki, tymczasowy mętlik i nawet potrząsanie rdzawymi uszami niewiele dawało.
Wzdrygnęła się więc i zaciągnęła zapachem kadzidełek. Nie miała zbyt dobrego węchu, ale coś tam udało jej się nawet poczuć i była to woń niezwykle przyjemna. Widoku wielkiego żołędzia nawet nie skomentowała, tylko zerknęła na swoją przyjaciółkę i jakby od niechcenia i jakby dość niepewnie posmyrała swoją łapką brzuszek pomnika. Nic się nie wydarzyło, świat się nie zawalił, ale Scycia miała wrażenie, że owy drobny gest pomoże im pokonać księżyc i położyć kres pełnionym wariacjom.
Na herbatkę jak najbardziej miała ochotę, więc usiadła sobie na jakimś bliżej nieokreślonym miejscu, jakimś cudem nalała naparu do jakiegoś naczynia i nie bardzo wiedząc jak ma się napić, po prostu zanurzyła w cieczy swój długi jęzor i zaczęła chłeptać. Nie popisała się dobrymi manierami, ale co tam.
- Pyszna herbatka. No, to jaki mamy plan? Może złapiemy go na wędkę? Widziałam gdzieś tu chyba jakąś wędkę. Nad jeziorem. – podsunęła, bo gdzieś już wcześniej widziała coś takiego. Jakiś dzieciak siedział na księżycu i łowił chmury, więc skoro tak się działo, to na pewno można było i złowić sam księżyc. Łatwizna. Przynajmniej dla umysłów lekko nienormalnych HoFSowiczów. – Wtedy to wpadnie po uszy i już na pewno nam nie ucieknie. – dodała, spoglądając ciekawsko na Puszkina zza parującego kubka.
- A tak właściwie to co ja piję? – zagadnęła, bo dotarło do niej nagle, że herbaty o takim smaku nigdy wcześniej w swoim życiu nie spotkała i nawet nie pomyślała o tym, co ten cały świstak Lee mógł Puszkinowi podsunąć… - I kiedy wyruszamy?
 -Myślę, że sensei Stak-Lee chętnie przyjąłby tak zacnego i utalentowanego ucznia jak Ty, Scyciu. Ale powiedz mi.... Umiesz robić kwiat lotosu?- Upewniła się Candy. Oczywiście myśl o tym, że Ruda mogłaby pobierać nauki razem z nią była fantastycznie miła, ale sięgając swą pamięcią złotej rybki wstecz klacz nie mogła sobie przypomnieć aby Scytthe kiedykolwiek wcześniej przejawiała zainteresowanie naukami świstaczych mistrzów.
Niemniej jednak Candy miała teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Dawno nie miała okazji gościć u siebie swojej przyjaciółki i nawet jeśli nie była to teraz wizyta stricte towarzyska to siwa czuła wielką dumę i radość. Z błogim spojrzeniem obserwowała jak Scycia to głaska po brzuszku figurkę żołędzia, to siada by pochłeptać trochę herbatki. Idąc za przykładem Rudej i uśmiechając się, prawie tak psychopatycznie jak miała to w zwyczaju normalnie funkcjonując, przysiadła nieopodal Scyci i zaczęła chłeptać ozorkiem swoją porcję herbatki naśladując waderę.
-Dziękuję!- Mruknęła między mlaśnięciami zadowolona słysząc pochwałę smaku naparu. Kolejne uwagi wymagały od niej znacznie większego skupienia. Zamarła więc na chwilę z lekko wysuniętym z pyska ozorkiem i zaczęła poważnie analizować problem. Herbatka rozpoczęła już swe uspokajające działanie a towarzystwo Scyci równie mocno pomagało zmąconemu umysłowi Puszki znaleźć chwilę klarowności.
- Wędki... Rusza się... - Słowa klucze powoli zaskakiwały w odpowiednie miejsca. Układanka była już prawie cała. - Ha ha!!!!
Radosny okrzyk odbił się echem po jaskini. Candy zamarła chwilę po nim i pospiesznie zwróciła łeb w stronę figurki żołędzia. Oddała mu krótki pokłon po czym konspiracyjnie nachyliła się w stronę Scyci. Tym razem mówiła już spokojnie i wyraźnie.
-Scyciu, jesteś geniuszem! Złapiemy francę na wędkę a potem nakarmimy chickenem.... Znaczy się... Zwabimy ją w stronę sieci. I wtedy ciach! Ty zawijasz z jednej strony ja z drugiej i Księżyc zanim się połapie będzie w potrzasku. Z sieci już nam się nie wyrwie!- Klacz tak bardzo zaabsorbowało tworzenie planu, że nawet na chwilę nie mogła przestać o nim myśleć i dlatego też słysząc pytanie o zawartość herbatki zbywającym tonem odparła.
- Meliska, plujkojad ślimaczy i jagody ślinotoku górskiego. Można po tej herbatce wygrać każdy konkurs plucia w dal śluzem. Ale Scyciu! Skupmy się na księżycu. Mówiłaś, że wiesz gdzie jest wędka, ale skąd my o tej porze weźmiemy sieci!?
-Tak, tak. Umiem zrobić kwiat lotosu. – powiedziała, chociaż oczywiście nawet nie wiedziała co to takiego jest. Postanowiła później zająć się dziwnym zachowaniem Puszkina, gdyż teraz nie miały na to czasu. Musiały zająć się najbardziej niepoważną misją ich HoFSowego życia.
Sama Scycia po herbatce również poczuła się jakaś taka… luźniejsza niż była. Z całą pewnością księżyc nie oddziaływał na nią już tak mocno i o wiele przyjemniej jej się myślało nad tym wszystkim. No ale przyjemniej nie oznacza jaśniej i logiczniej, wręcz przeciwnie… Łapanie księżyca na wędkę wydawało jej się w tym momencie jedynym i słusznym wyjściem z sytuacji, zwłaszcza, że Siwa przyjaciółka zdecydowanie pochwalała ten pomysł.
Po chwili jednak ruda usłyszała co jest w herbatce i najpierw uniosła jedną brew ze zdziwienia (no dobra, chwila minęła zanim zrozumiała sens słów Puszkina), a następnie wlepiła swoje błękitne ślepia w parujący jeszcze napar i mrugnęła kilkakrotnie. Na jej pysku malował się obraz zdziwienia i Scy przez dłuższy moment wyobrażała sobie to, co właśnie wypiła.
- Wiesz… Zawsze możemy zrobić sieć z naszej śliny, skoro zaraz będziemy jak ślimaki. – rzuciła całkiem niepoważnie, mając ogromną nadzieję, że jednak składniki herbatki wcale nie działają tak, jak brzmią… A właściwie to i tak było jej wszystko jedno, liczyło się tylko złapanie księżyca!
- Wędka jest nad jeziorem. Pospieszmy się lepiej, zanim ją znajdziemy to też minie trochę czasu. – zaproponowała i zanim Puszkin się obejrzała, Scycia czym prędzej wybiegła z jaskini, po czym kiedy Siwa znalazła się tuż obok niej, obie udały się w stronę jeziora. Na szczęście nie było ono zbyt daleko i Kosa mniej więcej wiedziała, gdzie jakiś tajemniczy stwór kiedyś zostawił swoją wędkę, która nikomu niepotrzebna leżała sobie tam od wielu, wielu lat.
Zdążyła trochę zardzewieć, ale wciąż nadawała się do łowienia. Znalazły ją dość szybko i zadowolona ruda chwyciła ją do pyska, szczerząc się do Puszkina niczym psychopata.
- Wędka jest! Chodźmy po ten durny księżyc. – powiedziała i ruszyła przed siebie w stronę białej tarczy, nie bojąc się już na nią spojrzeć. Rzuciła księżycowi wyzywające spojrzenie i zerknęła na idącego obok Puszkina. – Pożałuje tego, co zrobił! Raz na zawsze.– dodała jeszcze, rzecz jasna nie mówiąc zbyt wyraźnie. W końcu w pysku trzymała wędkę, która nie ułatwiała jej mówienia.
No ale chyba się zrozumiały.

____





_________
Nikt się nie spodziewał...      że ciąg dalszy dopiero nastąpi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

©Technologia blogger. Credits
Współpraca